Zacznijmy przewrotnie, od miłości. Bo wypalenie rodzicielskie jest historią o miłości. Tyle, że w danym momencie – trudnej, niespełnionej, pełnej wyrzutów sumienia, obaw, trosk, złości, frustracji, bezsilności, zwątpienia, tęsknoty – ale jednak miłości. Jest też historią o braku wsparcia i… paradoksach.
Nie wypali się rodzic, który nie kocha. Nie wypali się rodzic, któremu nie zależy. Choć i tacy się zdarzają. Jednak takim rodzicom relacja z dzieckiem jest po prostu obojętna, tam nie ma co się wypalać.
Definicja wypalenia rodzicielskiego została sformułowana po raz pierwszy w latach 80 XX wieku na kanwie funkcjonującego już wówczas pojęcia wypalenia zawodowego. Zaobserwowano, że rodzice – podobnie jak pracownicy – mają podobne symptomy świadczące o wypaleniu: wyczerpanie emocjonalne, psychiczne i fizyczne, utrata przyjemności z pełnionej roli, rozczarowanie rolą oraz emocjonalne, psychiczne i jeśli jest to możliwe – fizyczne dystansowanie się od obowiązków wynikających z pełnionej roli. Nie mam siły być rodzicem, nie chcę nim być, nie lubię siebie jako rodzica i w ogóle nie lubię siebie, czasem też nie lubię swojego dziecka. Choć kocham je nad życie. Mam go dość, choć za nim tęsknię. Odpycham, ale go pragnę. Pragnę, ale nie przyjmuję. Istne koło paradoksów.
Wypalenie rodzicielskie jest kryzysem chronicznym, kiedy to od długiego już czasu jedzie się na oparach i w którymś momencie – możliwe, że przy rozlanej przez nieuwagę kawie – dochodzi do załamania nerwowego. Kiedy wycierając podłogę zdajemy sobie sprawę, że już dalej nie jesteśmy w stanie tego wózka ciągnąć. I w sumie to już wszystko jedno czy ktoś ten wózek pociągnie czy się wykolei. Chociaż trochę szkoda by było.
A kto mówił, że będzie łatwo?
Jak wypalenie rodzicielskie jest spostrzegane w praktyce? Że rodzicom już się odwidziało bycie rodzicami? Że miało być tak fajnie, a w sumie nie jest, więc zabieram swoje zabawki i sobie idę? Że jest ciężej niż się wydawało, bo ktoś oczekiwał, że rodzicielstwo będzie lekkie i piękne niczym instagramowe zdjęcia? Że kiedyś było ciężej i wszyscy rodzice dawali radę i nikt nie narzekał, a teraz to ci rodzice jacyś słabi są?
No nie. I bardzo z tym stereotypem postrzegania wypalenia rodzicielskiego walczę, bo jest niezwykle krzywdzący i niebezpieczny zarazem. W obawie przed takim właśnie postrzeganiem sytuacji rodzice potrzebujący pomocy nigdy się po nią nie zgłoszą. A cierpią dzieci i sami rodzice.
W praktyce wypalenie ma rożne oblicza.
Mama 10 letniej Basi z porażeniem mózgowym poczuła wypalenie po latach bycia dla niej mamą, lekarzem, terapeutą, najlepszą koleżanką do zabawy itp. (bo de facto tyle ról pełni rodzic niepełnosprawnego dziecka), nieustannie mierząc się z ogromnym stresem o życie córki. Mama Stasia i Michała poczuła, że ma dość po kilku latach samodzielnej opieki nad chłopcami. Tata kilkuletniego Filipa z autyzmem jest wyczerpany życiem według nietypowego scenariusza, ciągłym odkrywaniem potrzeb syna i próbami komunikacji, czuje, że powinien też bardziej wspierać mamę chłopca, ale nie ma już siły, za to ma ogromne wyrzuty sumienia w stosunku do syna i żony. Mama 15 letniej Kasi nie chce wychowywać swojej córki na modłę ślepego posłuszeństwa tak jak ją wychowano, wybrała inną drogę rodzicielstwa, ale kiedy córka weszła w okres dojrzewania ich dotychczasowa naprawdę dobra relacja niestety się psuje – co słyszy ta mama? Że jak jej się zachciało wychowywać dziecko „bezstresowo i bez zasad” (cokolwiek to znaczy, bo nie trzeba dużo wyobraźni, żeby wiedzieć, że nie da się dziecka wychować „bezstresowo i bez zasad”) to ma teraz za swoje.
Co nas wypali, to nas nie wzmocni!
Przyczyn wypalenia jest tyle, ilu mamy wypalonych rodziców. Jednak taki rodzic – zanim dojdzie do wypalenia – zazwyczaj z dużym zaangażowaniem od lat „walczy” na jakimś froncie: albo o zdrowie dziecka, albo o utrzymanie trudnej relacji, często mierzy się też z własną przeszłością. A dotychczasowe sposoby poradzenia sobie już nie działają. Trzeba coś zmienić. Tylko nie ma już sił.
I choć za każdym razem historia będzie inna, badania wskazują na kilka czynników, które w istotnie statystyczny sposób podwyższają ryzyko pojawienia się wypalenia rodzicielskiego. Każdy z tych czynników wymaga tak naprawdę oddzielnego artykułu, ale na razie po krótce:
- Brak wsparcia. Czynnik pierwszy i najważniejszy, najbardziej kluczowy i krytyczny. Jeśli rodzic, który z jakiegoś powodu potrzebuje wsparcia – otrzyma je – jest duża szansa, że uniknie wypalenia. Nawet jeśli zaistniałoby wiele innych czynników ryzyka wymienionych poniżej. W tym miejscu na razie postawię kropkę, bo to temat rzeka i nie raz jeszcze temu tematowi poświęcę oddzielny artykuł.
- Bycie mamą, a nie tatą. Kulturowo przyjęło się, że to od mam oczekuje się łączenia wielu ról i to na najwyższym poziomie: powinna być niezawodnym rodzicem, odpowiadającym na wszystkie potrzeby członków swojej rodziny, dbać o dom i mieć super ambitne stanowisko w pracy i czas na wizyty w SPA, bo przecież trzeba zadbać o siebie. Ale niech się też nie spina za bardzo, wystarczy, ze będzie przecież „wystarczająco dobrą mamą”, a wszystkie wymagania spełnia na luzie i z uśmiechem na twarzy. Ojcowie częściej unikają trudnej sytuacji w domu spędzając więcej godzin w pracy. Co do zasady staram się unikać powielania stereotypów i oczywiście wiadomo, że dzieje się dużo dobrego w kwestii współdzielenia obowiązków rodzicielskich, ojcowie są coraz bardziej zaangażowani – ale nadal obowiązujący trend jest jaki jest.
- Wychowywanie dziecka z niepełnosprawnością. Dla przykładu – badania pokazują, że u mam dzieci z autyzmem poziom stresu jest tak samo wysoki jak u żołnierzy wracających z wojny i doświadczających PTSD, czyli zespołu stresu pourazowego (sic!).
- Wychowywanie dziecka w pojedynkę – i znowu wracamy do pełnienia wielu ról i przyjmowania na siebie całkowitej odpowiedzialności przez jedną osobę – co jest obarczone ogromnym stresem.
- Wychowywanie dzieci w rodzinie wielodzietnej.
- Wychowywanie dzieci w rodzinach nuklearnych (rodzice + dzieci) charakterystycznych dla krajów wysoko rozwiniętych o kulturze indywidualistycznej (w przeciwieństwie do wychowywania dzieci w rodzinach wielopokoleniowych będących podstawą kultur kolektywistycznych).
- Czynniki osobowościowe, m.in. perfekcjonizm, neurotyczność, wysoka wrażliwość.
- Ogromna presja społeczna, a co za tym idzie – ocena społeczna, jaka jest nałożona na rodziców w dzisiejszych czasach. Z jednej strony rodzic jest często zostawiony sam sobie, z drugiej – każdy patrzy mu na ręce. Często nie pomoże, ale komentuje. Jak kibic na kanapie.
- Swego rodzaju generation gap w podejściu do wychowania dzieci. Chcemy już inaczej niż to było kiedyś. Już nie, że dzieci i ryby głosu nie mają, już nie bezwzględna dyscyplina, kary i nagrody, już nie w duchu, że ślepo szanujemy autorytety ze strachu i lęku… Wiemy, czego nie chcemy, ba, nawet często dobrze wiemy czego chcemy… problem tylko jak to zrobić? Więc szukamy, próbujemy, uczymy się na własnych błędach i czasem - kosztem relacji z naszymi dziećmi. Stawiamy na szali zaufanie naszych dzieci, bo one ufają, że wiemy co robimy. Buntują się, negują, krytykują nas… ale głęboko w środku ufają i wierzą w nas. A my często nie wiemy co i jak, działamy intuicyjnie. Chcemy zmieniać, wiemy co chcemy osiągnąć, szukamy sposobów jak. Ale jak tylko coś pójdzie nie tak, niestety bardziej doświadczone „starsze” pokolenia, nasi rodzice i dziadkowie (na szczęście nie zawsze i nie wszyscy!) często patrzą na nas w najlepszym wypadku z politowaniem, w najgorszym z pretensjami i wyrzutami, że „nie umiemy w wychowanie”. Często ta przepaść pokoleniowa w podejściu do budowania relacji z dziećmi jest zbyt duża. Taki już urok pokoleń transformujących. A w kontekście rodzicielstwa takim pokoleniem jesteśmy. Być może nasze dzieci i wnuki będą miały już łatwiej, bo damy im więcej zrozumienia dla roli rodzica niż sami otrzymaliśmy?
Polska na 1 miejscu w rankingu najbardziej wypalonych krajów!
Tuż przed pandemią covid -19, w latach 2018/2019 międzynarodowe konsorcjum badawcze pod okiem M. Mikolajczak i I. Roskam z Katolickiego Uniwersytetu w Lowanium w Belgii przeprowadziło badania dotyczące poziomu wypalenia rodzicielskiego w 42 krajach.
Wyniki tego badania zostały opublikowane w 2021 roku i pokazały, że w Polsce średnio co 10 mama odczuwa objawy wypalenia rodzicielskiego (ponad 9% mam i 2% ojców). To najwyższy wynik spośród wszystkich przebadanych krajów, plasujący nas na 1 miejscu jako najbardziej wypalony rodzicielsko kraj! Jak można się domyślić, pandemia jeszcze tylko nasiliła problem wypalenia rodzicielskiego.
To nie są łatwe czasy dla rodziców. Ktoś powie, że przecież kiedyś też było trudno. I z wielu perspektyw – faktycznie kiedyś było trudniej. Ale była spójność pokoleniowa w podejściu do wychowania, więc nikt nikogo nie oceniał (pewnie trochę upraszczam, ale mówimy to o trendzie), do tego żyliśmy w rodzinach wielopokoleniowych, więc łatwiej było o dodatkowe ręce do pomocy (czyli to co dzisiaj nazywamy „wioską wsparcia” i uczymy się tej idei na nowo). Nieustannie zwiększa się też tempo i intensywność życia, a nam trudno prosić o wsparcie. Te czynniki całymi latami pracowały i pracują na to, aby wynik w rankingu był taki wysoki.
Co możemy zrobić już teraz, aby choć trochę poprawić ten stan rzeczy? Przede wszystkim uznajmy wypalenie rodzicielskie jako faktycznie istniejący kryzys. W obecnych czasach nikt już nie neguje istnienia np. depresji czy wypalenia zawodowego. Zdajemy sobie sprawę z poważnych konsekwencji dla zdrowia psychicznego, jeśli ktoś nie uzyska pomocy. Nie traktujemy już tych zaburzeń zdrowia psychicznego jak wydumanej fanaberii. Wypalenie rodzicielskie też nie jest fanaberią. Jest za to kryzysem, przynoszącym wiele cierpienia tu i teraz oraz mogącym przynieść poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego rodziców i dzieci w przyszłości.
Nie bagatelizujmy tego. To pierwszy krok do zmiany sytuacji.